W miejscach kaźni sadzono las


Dodany: 17:33:55 09.06.2018 1686



Rozmowa z doktorem Tomaszem Ceranem, historykiem z bydgoskiej delegatury Instytutu Pamięci Narodowej

Jeszcze w tym roku w Toruniu stanie pomnik Pamięci Ofiar Zbrodni Pomorskiej, upamiętniający Pomorzan zamordowanych podczas antypolskiej akcji eksterminacyjnej, przeprowadzonej przez Niemców jesienią 1939. Dlaczego ten pomnik jest w Kujawsko-Pomorskiem potrzebny?

Jesienią 1939 r. na terenie okupowanej przez Niemców Polski doszło do planowej eksterminacji ludności cywilnej. Do największych zbrodni doszło na terenie przedwojennego województwa pomorskiego ze stolicą w Toruniu. Niemcy obszar ten nazywali „pomorskim korytarzem” i nigdy nie pogodzili się, że po I wojnie światowej stał się on częścią odrodzonej II Rzeczypospolitej. W dołach śmierci, piaskowniach, żwirowniach polską ludność cywilną [zabijano], często w bardzo brutalny sposób, dobijając rannych łopatami lub kolbami karabinów. Co trzecia wydobyta podczas licznych ekshumacji po 1945 r czaszka była kompletnie rozbita. Na Pomorzu jest ok. 400 miejscowi gdzie Niemcy zabijali Polaków. Są to zarówno groby masowe jak i miejsca pojedynczych egzekucji, w lasach, przy drogach, których położenie geograficzne obecnie trudno nawet określić. Większość z nich znajduję się na terenie współczesnego województwa kujawsko-pomorskiego.

Ze względu na skalę zbrodni i jej charakter wydarzenia na Pomorzu na tle wydarzeń z 1939 r. w całej okupowanej Polsce były wyjątkowe. Była to także pierwsze ludobójstwo częściowe ludności cywilnej podczas II wojny światowej.

W poszczególnych miejscach zbrodni na Pomorzu Gdańskim jest kultywowana pamięć o tych wydarzeniach, jednak tylko w wymiarze lokalnym. Być może tylko o zbrodni w Piaśnicy słyszała większa liczba osób. Brakuje miejsca, uroczystości, daty, opracowania naukowego i popularnonaukowego, teki edukacyjnej syntetycznie opisującej i upamiętniającej wszystkie ofiary zbrodni pomorskiej. Większość mieszkańców Torunia wie co się wydarzyło na Barbarce w 1939 r.; podobnie dla bydgoszczan nazwa „Dolina śmierci” w Fordonie nie jest obca. Odwrotnie już niekoniecznie. O „Dolinie śmierci” w Chojnicach raczej jednak większości z nich nie wie. Podobnie o Karolewie, Rudzkim Moście, Skrwilnie, Buszkowie, Nowym Mieście Lubawskim, Sadkach, Polichnie, Łopatkach, Paterku, Małym Czystym, Klamrach, Mniszku, Tryszczynie, Szpęgawsku i innych miejscach kaźni narodu polskiego, raczej nie słyszeli. Większość Polaków niemieszkających w obecnym województwie pomorskim czy kujawsko-pomorskim nigdy tych nazw nie słyszała. Warto również podjąć próbę umiędzynarodowienia tematyki zbrodni pomorskiej. Dzięki wieloletniej pracy historyków i nauczycieli, wszystkich ludzi, dla których przeszłość jest ważna, zbrodnia katyńska czy zbrodnia wołyńska stały się częścią pamięci narodowej wszystkich Polaków. Nie mam wątpliwości, że powinno się stać podobnie ze zbrodnią pomorską.

„Zbrodnia pomorska” – dlaczego powinno się używać tego określenia w odniesieniu do masowych rozstrzeliwań Polaków w tamtym okresie?

W literaturze naukowej, pamięci narodowej i edukacji nie funkcjonuje termin „zbrodnia pomorska 1939”. Są jednak powody by go używać. Niekiedy historycy posługują się terminem „krwawa pomorska jesień”, ale nawiązuje on do nazistowskiego pojęcia „krwawa niedziela” i nie doczekał się opracowania. Często mówi się o akcji przeciw inteligencji (Intelligenzaktion). Oczywiście głównymi ofiarami byli przedstawiciele polskiej inteligencji, która była pierwszą przeszkodą dla Niemców w ich programie odpolszczenia polskiego Pomorza i zamienienia go w niemieckie Prusy. Nie powinniśmy jednak przejmować terminologii sprawców. Terminologia niemiecka, jak każdy [element systemu propagandowego] państwa totalitarnego, zmieniała znaczenie wyrazów i masowe zabijanie, (nie tylko inteligencji) nazywała eufemistycznie „akcją”. To była zbrodnia.

Termin „zbrodnia pomorska” obejmuje nie tylko rozstrzeliwania polskiej inteligencji, ale także mordowanie polskich rolników, robotników czy rzemieślników, a także pomorskich Żydów. Jesienią 1939 r. na Pomorzu Niemcy rozstrzeliwali także osoby chore psychiczne, w ramach akcji T4. Wszystko tych ludzi należy traktować jako ofiary zbrodni pomorskiej. W nielicznych wypadkach rozstrzeliwania trwały do początków 1940 r., ale akcentowanie w nazwie tylko roku 1939 r. wskazuję, że główna fala eksterminacji miała miejsce w pierwszych czterech miesiącach okupacji. Do końca 1939 r. rozwiązano także główne organy egzekucyjne. Brak wypracowania jednego terminu, moim zdaniem, powoduje także, że zbrodnie te są słabo obecne w pamięci narodowej o II wojnie światowej.

O jakiej liczbie zamordowanych możemy mówić?

Według różnych historyków, polskich i niemieckich, jesienią 1939 r. na Pomorzu zostało zamordowanych od 20 do 50 tysięcy osób. Obecnie najczęściej przywoływana jest liczba 30 tysięcy. Z imienia i nazwiska ustalono mniej więcej co trzecią ofiarę. Dla porównania, w tym samym czasie w Wielkopolsce zamordowano ok. 10 tys. osób, w Generalnym Gubernatorstwie 5 tys., na Górnym Śląsku 1,5 osób.

Są dwa główne powody braku możliwości wiarygodnego oszacowani liczby zamordowanych. Pierwszy to zniszczenie dokumentacji niemieckiej, zawierającej najprawdopodobniej listy osób zamordowanych, już w 1939 r. Drugi powód to przeprowadzenie na Pomorzu w 1944 r. akcji 1005. Pięć lat pod dokonaniu zbrodni pomorskiej Niemcy wrócili do wielu miejsc kaźni, wydobyli i spalili zwłoki. Po wojnie podczas ekshumacji odkrywano puste groby ze śladami spalanych kości. Popiół topiono w miejscowych jeziorach. Starano się zatrzeć wszelkie ślady zbrodni. W miejscach kaźni sadzono las. Zwłoki spalono w ok. 30 miejscach, w tym w trzech największych miejscach kaźni na Pomorzu: Piaśnicy, Szpęgawsku, Mniszku, ale także w Klamrach koło Chełmna, toruńskiej Barbarce, Skrwilnie obok Rypina, miejscowości Brzezinka nad jeziorem Bachotek koło Brodnicy, Łopatkach koło Wąbrzeźna czy lasach gniewkowskich koło Inowrocławia, w okolicach Solca Kujawskiego. Czasami po wojnie liczbę ofiar określano na podstawie wielkości grobu lub zeznań świadków, którzy jednak tylko „domyślali się”, „przypuszczali” i nie mogli wiedzieć jaka była rzeczywista skala zbrodni.

Dlaczego możemy mówić w tym przypadku o zbrodni sąsiedzkiej?

Sprawcami zbrodni pomorskiej byli żołnierze Wehrmachtu, specjalnej jednostki SS Wachsturmbann Eimann, Gestapo, członkowie Einsatzgruppen IV i V oraz Einsatzkommando 16, ale szczególną rolę odegrali miejscowi Niemcy. Na początku września 1939 na Pomorzu Gdańskim zaczęły powstawać lokalne oddziały niemieckiej straży obywatelskiej złożone z volksdeutschów. Tylko formalnie miały charakter obronny, a de facto służyły do załatwiania osobistych porachunków z polskimi sąsiadami. Szef SS Heinrich Himmler zdecydował o połączeniu już istniejących lokalnych organizacji i powołaniu Volksdeutscher Selbstschutz. Organizacja została powołana na terenie całej okupowanej Polski, jednak szczególną rolę Selbstschutz odegrał na Pomorzu. Jego szefem został były adiutant Himmlera – Ludolf von Alvensleben, który uważał się za „nordyckiego człowieka, likwidującego słowiańskich podludzi”.  Na cotygodniowych naradach przekonywał swoich podwładnych, że „honorem będzie dla każdego Polaka, by jego ścierwem nawieźć niemiecką ziemię”. Członkowie Selbstschutzu po wykonaniu tego zadania zasilili szeregi SS i policji porządkowej. Do organizacji wstąpiło ponad 38 tys. miejscowych Niemców w wieku od 17 do 45 lat. To oni znali lokalne środowisko i mogli wskazać osoby zaangażowane w kultywowanie polskości Pomorza. Pretekstem do przeprowadzenia masowych mordów były wydarzenia z 3 i 4 września w Bydgoszczy. Wielu Niemców, mordując swoich polskich sąsiadów, chciało udowodnić swoją niemieckość, inni zagarnąć polskie mienie, majątek, gospodarstwo.

Chciałbym podkreślić, że nie wszyscy miejscowi Niemcy uczestniczyli w eksterminacji Polaków; byli tacy, którzy starali się im nawet pomóc. Niestety, były to jednak przypadki jednostkowe.

 

źródło: Urząd Marszałkowski
Fot. Filip Kowalkowski dla UMWKP

Komentarze

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu

Dodaj komentarz: